„Dobre serca przyciągają inne dobre serca”
11 grudnia 2012 roku Stowarzyszenie Społeczno – Kulturalne „Solidarni w
działaniu” rozpoczęło zbiórkę pieniędzy na nowoczesny wózek inwalidzki dla
niepełnosprawnej mieszkanki Kępna - Moniki Kik. Akcja zakończyła się sukcesem.
O zmaganiach z nieuleczalną chorobą, pomyśle zbiórki funduszy i jego realizacji
rozmawiam z Moniką Kik oraz prezesem stowarzyszenia Jolantą Jędrecką.
Gratuluję Pani prezes oraz Tobie Moniko osiągnięcia celu poprzez skuteczną akcję zbiórki pieniędzy.
Moniko, jak do tej pory radziłaś sobie w codziennym życiu poruszając się na starym wózku? Jak wyglądał Twój przeciętny dzień?
Monika Kik: Dopóki siły mi na to pozwoliły i sprawność rąk była dosyć duża, to moje dni wyglądały całkiem przeciętnie. Natomiast od jakiś dwóch lat niestety siły spadły i trzeba było przy każdej czynności, przy przesunięciu się nawet o kawałek wołać mamę albo tatę. Powiedzmy sobie prawdę - to jest mały komfort psychiczny oraz małe poczucie własnego bezpieczeństwa. Każde wyjście rodziców, np. do sklepu wiązało się z tym, że ja musiałam mieć kompletnie wszystko podane. Miałam zawsze przy sobie jedzenie, telefony, ponieważ ja się nie mogłam w ogóle przemieścić. To budziło we mnie lęk, strach, przerażenie… Także nie tylko jestem zależna od drugiej osoby ale tak naprawdę ja bez tej drugiej osoby nie istnieję. Nie ma mojego życia czy jakichkolwiek moich działań. Więc straciłam trochę na stabilności psychicznej. Przez ostatni rok bałam się zostać sama w domu. To było kompletnie nie możliwe, żeby rodzice mogli wyjść. Ktoś musiał ze mną zawsze zostać. Po prostu nie czułam się sama bezpieczna. Wiedziałam, że nie zrobię nic koło siebie i gdyby się coś działo to sobie po prostu nie poradzę. Zaczęłam wtedy myśleć o zakupie wózka elektrycznego. Ta potrzeba była wręcz przypierająca do muru. Zdawałam sobie świetnie sprawę z tego, że taki wózek jest ciężki, wręcz bardzo ciężki. Rodzice też nie są coraz młodsi więc myślałam, że to będzie kolejny kłopot: będę ja i do tego ciężki wózek. Dlatego trzeba było ten problem jakoś rozwiązać. Znaleźliśmy wózek, który jest gabarytowo o wiele mniejszy i o wiele lżejszy ale strasznie kosztowny. Wiedziałam, że PFRON dotuje zakup takiego sprzętu ale okazało się że tylko w jednej trzeciej kwoty. Zatem brakowało jeszcze dwóch trzecich. Wtedy pojawił się duży problem.
Chorujesz od urodzenia, czy choroba dopiero później się pojawiła?
Monika K.: Rdzeniowy zanik mięśni jest chorobą od urodzenia, ale u mnie stwierdzono ją gdy miałam 5 lat w Warszawie. Wtedy zapadła ostateczna decyzja pani profesor. Prognozowała mi życie do dwudziestego piątego roku życia, bo potem to może być różnie… mam nie liczyć na to, że znajdę jakiekolwiek leki… – tak mówiła. Więc prognozy były bardzo negatywne. Jak się okazało dwadzieścia pięć lat już mam i mam nadzieję że jeszcze kolejne dwadzieścia pięć lat będę żyć. W tej chorobie ważne jest moje podejście do życia, nastawienie psychiczne, opieka i rehabilitacja. To wszystko wpływa bardzo na przebieg tej choroby i wydłuża kolejne lata.
Jak odbywa się Twoja rehabilitacja?
Monika K.: Od kilku lat przychodzi do mnie rehabilitantka prywatnie trzy razy w tygodniu. Daje mi porządny wycisk ale myślę, że są efekty. Dużo lepiej się czuję, lepiej oddycham. W tej chorobie najbardziej trzeba dbać o układ oddechowy, żeby się nie pogarszał, bo grozi to mało przyjemnymi konsekwencjami.
Otrzymałaś już nowy wózek. Jaką widzisz różnicę w poruszaniu się.
Monika K.: Przede wszystkim widzę różnicę w mojej samodzielności. To znaczy: naciskam guzik, opieram rękę o joystick i się przemieszczam. Ja to robię sama! Nie musze nikogo wołać, prosić, ja to po prostu zrobię. Wózek mam ok. tydzień. Rodzice wychodzą a ja sobie myślę: po co mam siedzieć w tym jednym pokoju? Przejadę do drugiego pokoju, a potem jeszcze dalej. Wreszcie mam poczucie samodzielności! Mam też komfort pod względem siedzenia: dostosowania oparcia i siedziska pod potrzeby mojej choroby. Jestem pełna radości, że mogę teraz funkcjonować prawie jak każdy normalny człowiek.
Moniko, ciekawi mnie w jaki sposób zaczęły się starania o ten wózek elektryczny?
Monika K.: Najpierw znalazłam Stowarzyszenie „Po Prostu Pomagam”, które działa pod patronatem telewizji i radia „Sud”. Zwróciłam się do niego z prośbą o pomoc. Przyjechali do mnie zrobić wywiad, udali się też do PFRON-u aby zorientować się we wszystkich formalnościach oraz w wymogach finansowych. Stowarzyszenie zadeklarowało mi swoją pomoc. Kiedy już zostały załatwione formalności związane z dotacją z PFRON-u zadzwoniłam do tej organizacji. Wtedy dostałam informacje że stowarzyszenie „Po Prostu Pomagam” nie jest w stanie mi pomóc. I zostałam wtedy sama… Znalazłam się w bardzo trudnej sytuacji, ponieważ w PFRON-ie zadeklarowałam się, że zdobędę pozostałą część pieniędzy na wózek, a tymczasem okazało się, że nie mam nic. Wtedy zaczęły się schody i gwałtowne poszukiwania innej organizacji, która byłaby mi w stanie pomóc.
Później poprzez dobre serducha dotarłam do Pani Joli. Ale wcześniej jeszcze nawiązałam kontakt ze stowarzyszeniem „Uśmiech.”
Tym, które zbierało pieniądze na Jarmarku Bożonarodzeniowym w Kępnie?
Monika K.: Tak, dokładnie. Miała być współpraca z tą organizacją, ale niestety nie wyszło z niej za wiele. Powiedzmy sobie prawdę: poprzez dosyć mocne nieporozumienia i moim zdaniem niespecjalne potraktowanie z jakąkolwiek godnością mojej osoby, byłam zmuszona do tego, aby wycofać się z tej współpracy. Po prostu zostałam na lodzie.
Na całe szczęście dla mnie, wtedy dostałam namiary do Pani Joli. Gdy zadzwoniłam jej reakcja była taka: ja sprawdzę, dowiem się, jutro oddzwonię... Na te jutro czekałam jak na zbawienie. Kiedy Pani Jola zadzwoniła bardzo mi ulżyło. Jej słowa: Zobaczysz, damy radę! – to była naprawdę mega siła.
Ale to nie było takie proste, przecież pozostało bardzo mało czasu?
Monika K.: Tak, zdawałam sobie z tego sprawę, że pozostały nam tylko trzy tygodnie na to żeby cokolwiek zorganizować i załatwić. Z mojej strony wielki ukłon dla całego Stowarzyszenia, a w szczególności dziękuję Pani Joli za prężne działania. Pani prezes zaangażowała się w zbiórkę całym swoim sercem i z wielkim zapałem. Udało jej się nagłośnić tą akcję i co najważniejsze znaleźć darczyńców. Ostatnio pomyślałam sobie, że dobre serca przyciągają inne dobre serca i to jest prawda. Pojawienie się Pani Joli zapoczątkowało pojawieniem się kolejnych dobrych serc.
Właśnie to jest niesamowite, że Stowarzyszenie, które działa dopiero od maja 2012 roku nazbierało kwotę 14000 zł w ciągu trzech tygodni. Pani Jolu: jak przebiegała ta akcja?
Jolanta Jędrecka: Monika zadzwoniła do mnie w czwartek 6 grudnia. Wtedy ją poznałam. Wcześniej znałam trochę jej rodziców. Na początku miałam kłębowisko różnych myśli: czy jest to możliwe, aby w tak krótkim czasie zebrać całą sumę? Uznałam jednak, że musimy spróbować… Sprawdziłam wszystko pod względem formalnym. W piątek 7 grudnia złożyłam w Starostwie Powiatowym wniosek o przeprowadzenie zbiórki publicznej .Już 10 grudnia, w poniedziałek otrzymałam pozwolenie. A potem rozpoczął się wyścig z czasem. Fakt, że udało się zebrać tak dużą kwotę, to zasługa wszystkich, którzy włączyli się w promocję zbiórki. Udało się to dzięki zaangażowaniu różnych ludzi – nie tylko członków stowarzyszenia.
Były jeszcze jakieś inne formy promocji poza „pocztą pantoflową”?
Jolanta J.: Oczywiście. Prowadziliśmy akcję na Facebooku i na innych stronach internetowych, również na Kympno.pl. Informację o zbiórce opublikowało radio „Sud” oraz „Tygodnik Kępiński”. Poza tym poprzez smsy, telefony i pukanie do drzwi naszych znajomych propagowaliśmy zbiórkę. Dodam, że zbiórka odbywała się tylko na konto Stowarzyszenia. Cały czas miałam wgląd na konto i dzięki temu mogłam na bieżąco oceniać efekty naszej akcji. Na początku, po pierwszym tygodniu zbierania pieniędzy mieliśmy ok. 700zł. W drugim tygodniu sytuacja się nieznacznie polepszyła. Natomiast w okolicy Świąt i Nowego Roku stało się coś niesamowitego! Przyrastało tych pieniędzy tak , jakby ktoś zainstalował tam maszynkę do ich produkcji (śmiech…). Jeszcze w piątek przed sylwestrem mieliśmy małe wątpliwości, czy akcja się powiedzie - ale już 31 grudnia rano przelaliśmy pieniądze na konto sklepu z Wrocławia, skąd pochodzi ten wózek. Odetchnęliśmy z ulgą, ale i z wielkim zadowoleniem.
Czyli na ostatnią chwilę udało się nazbierać tą sumę?
Jolanta J.: Tak, to był ostatni dzień na dofinansowanie z PFRON-u i na wykazanie na koncie brakującej do zakupu kwoty (14 000zł). Teraz, po czasie mogę się do tego przyznać, że na początku wszyscy lekko wątpiliśmy w to, że nam się uda… Przecież mieliśmy tak mało czasu… A jednak odnieśliśmy sukces! Wierzę w ludzi i bardzo się cieszę, że są wśród nas tacy, którzy mimo trudnych czasów, chcą się podzielić z drugą osobą.
A jakie kwoty stanowiły główny udział, decydujący o powodzeniu zbiórki?
Jolanta J.: Na konto stowarzyszenia pieniądze wpłaciły 54 osoby. Minimalna kwota wpłat to 10 zł, a maksymalna - ponad 2 000 zł jednorazowo. Zebraliśmy dokładnie 14 008,46 zł. Kwota ta stanowi wartość 2/3 ceny wózka. Pozostałe 7 tys. dofinansował PFRON.
Pani Jolanto, można powiedzieć, że to jest pierwszy sukces charytatywny Stowarzyszenia.
Jolanta J.: Tak, to jest niesamowite dla mnie! Chyba los nas wybrał Trafiłyśmy z Moniką na siebie przez wspólnych znajomych, ale zupełnie przypadkiem. Uznałam, że jeżeli ktoś się zgłasza do mnie z taką sprawą, to jest to bardzo ważna sprawa – dlatego podeszłam do tego z maksymalnym zaangażowaniem. Sukces to zasługa wielu różnych ludzi. I to jest piękne, że znalazły się osoby wielkiego serca, chętne do niesienia pomocy innym. Za to Im dzisiaj serdecznie dziękuję!
A jakie są dalsze plany stowarzyszenia „Solidarni w działaniu”?
Jolanta J.: Nasze Stowarzyszenie na etapie tworzenia statutu wpisało w swoich celach m.in. pomoc dla osób niepełnosprawnych i innych potrzebujących różnorakiego wsparcia. Dzięki temu zapisowi mogliśmy pomóc Monice. Nasza organizacja nosi nazwę Stowarzyszenie Społeczno – Kulturalne „Solidarni w działaniu”. Zajmujemy się sprawami społecznymi, m.in. od września prowadzimy dla zainteresowanych wykłady z historii regionalnej. Otwieramy także miasto na różne osoby, poglądy i zainteresowania. Zorganizowaliśmy m.in. spotkanie z dziennikarką Ewą Stankiewicz, gościliśmy posłów: Kurskiego, Derę, Cymańskiego. Wśród naszych gości był także lekarz - wolontariusz, który pracuje wśród potrzebujących w Kenii. Zamierzamy dalej się rozwijać, realizując nasze cele statutowe. Jesteśmy Stowarzyszeniem otwartym na różnych ludzi. Zapraszamy do nas. Więcej o Stowarzyszeniu można dowiedzieć się z naszej strony internetowej – http://www.solidarniwdzialaniu.pl
W najbliższy czwartek odbędzie się spotkanie w Klubie Gramofon. Jaki będzie miało charakter?
Jolanta J.: Miło będzie nam właśnie w czwartek spotkać się z darczyńcami, dzięki którym Monika ma ten nowoczesny wózek. Myślę, że to spotkanie będzie ważne przede wszystkim dla Moniki, która będzie mogła osobiście wszystkim podziękować i zaprezentować działanie wózka. Mam nadzieję, że ofiarodawcy przybędą na spotkanie. Będą mieli możliwość przede wszystkim poznać Monikę, która jest naprawdę szczególną osobą. Spotkanie będzie miało charakter przede wszystkim towarzyski. Przy okazji „tłustego czwartku” nie zabraknie pączków, oraz muzyki.
A ty Moniko jakie masz plany na przyszłość w związku z nowym wózkiem?
Monika K.: Przede wszystkim planuję wyjść do społeczeństwa, do ludzi. Dla mnie bardzo istotne jest to, żeby nie zamykać się w czterech ścianach. Każdy człowiek ma jakąś swoją misję i zadanie, więc powinien je wypełniać pośród ludzi. Na pewno nowy sprzęt bardzo mi to ułatwi. To będzie przyjemne dla mnie tak naprawdę pierwszy raz poczuć się osobą dorosłą. Osobą dojrzałą na to, żeby wyjść samemu i pozwiedzać swoje miasto w pojedynkę. Mając dwadzieścia pięć lat myślę o tym żeby trochę się usamodzielnić i stać się osobą odpowiedzialną za swoje czyny i działającą w pojedynkę. Dla mnie jest bardzo istotny fakt że mogę coś zrobić sama. Zazwyczaj nie zdajemy sobie sprawy z tego, że można nie być samodzielnym, jest to u zdrowych osób zwyczajne. Natomiast u mnie nigdy tak nie było, więc dla mnie jest wszystko takie ekscytujące, nadające poweru i energii. Poza tym chciałabym się bardziej zaangażować w proces samorealizacji siebie.
Myślisz o jakimś hobby?
Monika K.: Też ale również myślę o jakiś poważniejszych krokach. Być może o pracy. Najważniejsze jest dla mnie to, żeby mieć własne cele i je konsekwentnie realizować. Chciałabym podeprzeć się takimi ludźmi jak Pani Jola, która teraz obok mnie siedzi. Ludźmi, którzy mnie będą podbudowywać i mówić: dasz radę, zobaczysz, poradzisz sobie. Właśnie w tej chwili pozwolę sobie wszystkim bardzo podziękować za każdy gest serca, wsparcie, za wszelkie działania. Dla mnie to było nie tylko zrealizowanie mojego największego marzenia czyli mojego porsche (jak mówię na wózek) ale też poczucie że ludzie reagują, że widzą, innych pod kontem niesienia im pomocy. To mi również dodało bardzo dużo energii i bardzo dużo siły na co dzień. Widzę, że w tym społeczeństwie jestem akceptowana, że jest jakieś grono ludzi, którzy stoi za mną i mogę na nie liczyć. Jest to dla mnie fantastyczne uczucie.
Ja ze swojej strony życzę Tobie Moniko jak najwięcej sukcesów w codziennym życiu, oraz powodzenia w samorealizacji, a Pani Jolancie wiele satysfakcji z działalności społeczno – kulturalnej. Dziękuję bardzo za rozmowę.
Rozmawiała Dagmara Michalak
Gratuluję Pani prezes oraz Tobie Moniko osiągnięcia celu poprzez skuteczną akcję zbiórki pieniędzy.
Moniko, jak do tej pory radziłaś sobie w codziennym życiu poruszając się na starym wózku? Jak wyglądał Twój przeciętny dzień?
Monika Kik: Dopóki siły mi na to pozwoliły i sprawność rąk była dosyć duża, to moje dni wyglądały całkiem przeciętnie. Natomiast od jakiś dwóch lat niestety siły spadły i trzeba było przy każdej czynności, przy przesunięciu się nawet o kawałek wołać mamę albo tatę. Powiedzmy sobie prawdę - to jest mały komfort psychiczny oraz małe poczucie własnego bezpieczeństwa. Każde wyjście rodziców, np. do sklepu wiązało się z tym, że ja musiałam mieć kompletnie wszystko podane. Miałam zawsze przy sobie jedzenie, telefony, ponieważ ja się nie mogłam w ogóle przemieścić. To budziło we mnie lęk, strach, przerażenie… Także nie tylko jestem zależna od drugiej osoby ale tak naprawdę ja bez tej drugiej osoby nie istnieję. Nie ma mojego życia czy jakichkolwiek moich działań. Więc straciłam trochę na stabilności psychicznej. Przez ostatni rok bałam się zostać sama w domu. To było kompletnie nie możliwe, żeby rodzice mogli wyjść. Ktoś musiał ze mną zawsze zostać. Po prostu nie czułam się sama bezpieczna. Wiedziałam, że nie zrobię nic koło siebie i gdyby się coś działo to sobie po prostu nie poradzę. Zaczęłam wtedy myśleć o zakupie wózka elektrycznego. Ta potrzeba była wręcz przypierająca do muru. Zdawałam sobie świetnie sprawę z tego, że taki wózek jest ciężki, wręcz bardzo ciężki. Rodzice też nie są coraz młodsi więc myślałam, że to będzie kolejny kłopot: będę ja i do tego ciężki wózek. Dlatego trzeba było ten problem jakoś rozwiązać. Znaleźliśmy wózek, który jest gabarytowo o wiele mniejszy i o wiele lżejszy ale strasznie kosztowny. Wiedziałam, że PFRON dotuje zakup takiego sprzętu ale okazało się że tylko w jednej trzeciej kwoty. Zatem brakowało jeszcze dwóch trzecich. Wtedy pojawił się duży problem.
Chorujesz od urodzenia, czy choroba dopiero później się pojawiła?
Monika K.: Rdzeniowy zanik mięśni jest chorobą od urodzenia, ale u mnie stwierdzono ją gdy miałam 5 lat w Warszawie. Wtedy zapadła ostateczna decyzja pani profesor. Prognozowała mi życie do dwudziestego piątego roku życia, bo potem to może być różnie… mam nie liczyć na to, że znajdę jakiekolwiek leki… – tak mówiła. Więc prognozy były bardzo negatywne. Jak się okazało dwadzieścia pięć lat już mam i mam nadzieję że jeszcze kolejne dwadzieścia pięć lat będę żyć. W tej chorobie ważne jest moje podejście do życia, nastawienie psychiczne, opieka i rehabilitacja. To wszystko wpływa bardzo na przebieg tej choroby i wydłuża kolejne lata.
Jak odbywa się Twoja rehabilitacja?
Monika K.: Od kilku lat przychodzi do mnie rehabilitantka prywatnie trzy razy w tygodniu. Daje mi porządny wycisk ale myślę, że są efekty. Dużo lepiej się czuję, lepiej oddycham. W tej chorobie najbardziej trzeba dbać o układ oddechowy, żeby się nie pogarszał, bo grozi to mało przyjemnymi konsekwencjami.
Otrzymałaś już nowy wózek. Jaką widzisz różnicę w poruszaniu się.
Monika K.: Przede wszystkim widzę różnicę w mojej samodzielności. To znaczy: naciskam guzik, opieram rękę o joystick i się przemieszczam. Ja to robię sama! Nie musze nikogo wołać, prosić, ja to po prostu zrobię. Wózek mam ok. tydzień. Rodzice wychodzą a ja sobie myślę: po co mam siedzieć w tym jednym pokoju? Przejadę do drugiego pokoju, a potem jeszcze dalej. Wreszcie mam poczucie samodzielności! Mam też komfort pod względem siedzenia: dostosowania oparcia i siedziska pod potrzeby mojej choroby. Jestem pełna radości, że mogę teraz funkcjonować prawie jak każdy normalny człowiek.
Moniko, ciekawi mnie w jaki sposób zaczęły się starania o ten wózek elektryczny?
Monika K.: Najpierw znalazłam Stowarzyszenie „Po Prostu Pomagam”, które działa pod patronatem telewizji i radia „Sud”. Zwróciłam się do niego z prośbą o pomoc. Przyjechali do mnie zrobić wywiad, udali się też do PFRON-u aby zorientować się we wszystkich formalnościach oraz w wymogach finansowych. Stowarzyszenie zadeklarowało mi swoją pomoc. Kiedy już zostały załatwione formalności związane z dotacją z PFRON-u zadzwoniłam do tej organizacji. Wtedy dostałam informacje że stowarzyszenie „Po Prostu Pomagam” nie jest w stanie mi pomóc. I zostałam wtedy sama… Znalazłam się w bardzo trudnej sytuacji, ponieważ w PFRON-ie zadeklarowałam się, że zdobędę pozostałą część pieniędzy na wózek, a tymczasem okazało się, że nie mam nic. Wtedy zaczęły się schody i gwałtowne poszukiwania innej organizacji, która byłaby mi w stanie pomóc.
Później poprzez dobre serducha dotarłam do Pani Joli. Ale wcześniej jeszcze nawiązałam kontakt ze stowarzyszeniem „Uśmiech.”
Tym, które zbierało pieniądze na Jarmarku Bożonarodzeniowym w Kępnie?
Monika K.: Tak, dokładnie. Miała być współpraca z tą organizacją, ale niestety nie wyszło z niej za wiele. Powiedzmy sobie prawdę: poprzez dosyć mocne nieporozumienia i moim zdaniem niespecjalne potraktowanie z jakąkolwiek godnością mojej osoby, byłam zmuszona do tego, aby wycofać się z tej współpracy. Po prostu zostałam na lodzie.
Na całe szczęście dla mnie, wtedy dostałam namiary do Pani Joli. Gdy zadzwoniłam jej reakcja była taka: ja sprawdzę, dowiem się, jutro oddzwonię... Na te jutro czekałam jak na zbawienie. Kiedy Pani Jola zadzwoniła bardzo mi ulżyło. Jej słowa: Zobaczysz, damy radę! – to była naprawdę mega siła.
Ale to nie było takie proste, przecież pozostało bardzo mało czasu?
Monika K.: Tak, zdawałam sobie z tego sprawę, że pozostały nam tylko trzy tygodnie na to żeby cokolwiek zorganizować i załatwić. Z mojej strony wielki ukłon dla całego Stowarzyszenia, a w szczególności dziękuję Pani Joli za prężne działania. Pani prezes zaangażowała się w zbiórkę całym swoim sercem i z wielkim zapałem. Udało jej się nagłośnić tą akcję i co najważniejsze znaleźć darczyńców. Ostatnio pomyślałam sobie, że dobre serca przyciągają inne dobre serca i to jest prawda. Pojawienie się Pani Joli zapoczątkowało pojawieniem się kolejnych dobrych serc.
Właśnie to jest niesamowite, że Stowarzyszenie, które działa dopiero od maja 2012 roku nazbierało kwotę 14000 zł w ciągu trzech tygodni. Pani Jolu: jak przebiegała ta akcja?
Jolanta Jędrecka: Monika zadzwoniła do mnie w czwartek 6 grudnia. Wtedy ją poznałam. Wcześniej znałam trochę jej rodziców. Na początku miałam kłębowisko różnych myśli: czy jest to możliwe, aby w tak krótkim czasie zebrać całą sumę? Uznałam jednak, że musimy spróbować… Sprawdziłam wszystko pod względem formalnym. W piątek 7 grudnia złożyłam w Starostwie Powiatowym wniosek o przeprowadzenie zbiórki publicznej .Już 10 grudnia, w poniedziałek otrzymałam pozwolenie. A potem rozpoczął się wyścig z czasem. Fakt, że udało się zebrać tak dużą kwotę, to zasługa wszystkich, którzy włączyli się w promocję zbiórki. Udało się to dzięki zaangażowaniu różnych ludzi – nie tylko członków stowarzyszenia.
Były jeszcze jakieś inne formy promocji poza „pocztą pantoflową”?
Jolanta J.: Oczywiście. Prowadziliśmy akcję na Facebooku i na innych stronach internetowych, również na Kympno.pl. Informację o zbiórce opublikowało radio „Sud” oraz „Tygodnik Kępiński”. Poza tym poprzez smsy, telefony i pukanie do drzwi naszych znajomych propagowaliśmy zbiórkę. Dodam, że zbiórka odbywała się tylko na konto Stowarzyszenia. Cały czas miałam wgląd na konto i dzięki temu mogłam na bieżąco oceniać efekty naszej akcji. Na początku, po pierwszym tygodniu zbierania pieniędzy mieliśmy ok. 700zł. W drugim tygodniu sytuacja się nieznacznie polepszyła. Natomiast w okolicy Świąt i Nowego Roku stało się coś niesamowitego! Przyrastało tych pieniędzy tak , jakby ktoś zainstalował tam maszynkę do ich produkcji (śmiech…). Jeszcze w piątek przed sylwestrem mieliśmy małe wątpliwości, czy akcja się powiedzie - ale już 31 grudnia rano przelaliśmy pieniądze na konto sklepu z Wrocławia, skąd pochodzi ten wózek. Odetchnęliśmy z ulgą, ale i z wielkim zadowoleniem.
Czyli na ostatnią chwilę udało się nazbierać tą sumę?
Jolanta J.: Tak, to był ostatni dzień na dofinansowanie z PFRON-u i na wykazanie na koncie brakującej do zakupu kwoty (14 000zł). Teraz, po czasie mogę się do tego przyznać, że na początku wszyscy lekko wątpiliśmy w to, że nam się uda… Przecież mieliśmy tak mało czasu… A jednak odnieśliśmy sukces! Wierzę w ludzi i bardzo się cieszę, że są wśród nas tacy, którzy mimo trudnych czasów, chcą się podzielić z drugą osobą.
A jakie kwoty stanowiły główny udział, decydujący o powodzeniu zbiórki?
Jolanta J.: Na konto stowarzyszenia pieniądze wpłaciły 54 osoby. Minimalna kwota wpłat to 10 zł, a maksymalna - ponad 2 000 zł jednorazowo. Zebraliśmy dokładnie 14 008,46 zł. Kwota ta stanowi wartość 2/3 ceny wózka. Pozostałe 7 tys. dofinansował PFRON.
Pani Jolanto, można powiedzieć, że to jest pierwszy sukces charytatywny Stowarzyszenia.
Jolanta J.: Tak, to jest niesamowite dla mnie! Chyba los nas wybrał Trafiłyśmy z Moniką na siebie przez wspólnych znajomych, ale zupełnie przypadkiem. Uznałam, że jeżeli ktoś się zgłasza do mnie z taką sprawą, to jest to bardzo ważna sprawa – dlatego podeszłam do tego z maksymalnym zaangażowaniem. Sukces to zasługa wielu różnych ludzi. I to jest piękne, że znalazły się osoby wielkiego serca, chętne do niesienia pomocy innym. Za to Im dzisiaj serdecznie dziękuję!
A jakie są dalsze plany stowarzyszenia „Solidarni w działaniu”?
Jolanta J.: Nasze Stowarzyszenie na etapie tworzenia statutu wpisało w swoich celach m.in. pomoc dla osób niepełnosprawnych i innych potrzebujących różnorakiego wsparcia. Dzięki temu zapisowi mogliśmy pomóc Monice. Nasza organizacja nosi nazwę Stowarzyszenie Społeczno – Kulturalne „Solidarni w działaniu”. Zajmujemy się sprawami społecznymi, m.in. od września prowadzimy dla zainteresowanych wykłady z historii regionalnej. Otwieramy także miasto na różne osoby, poglądy i zainteresowania. Zorganizowaliśmy m.in. spotkanie z dziennikarką Ewą Stankiewicz, gościliśmy posłów: Kurskiego, Derę, Cymańskiego. Wśród naszych gości był także lekarz - wolontariusz, który pracuje wśród potrzebujących w Kenii. Zamierzamy dalej się rozwijać, realizując nasze cele statutowe. Jesteśmy Stowarzyszeniem otwartym na różnych ludzi. Zapraszamy do nas. Więcej o Stowarzyszeniu można dowiedzieć się z naszej strony internetowej – http://www.solidarniwdzialaniu.pl
W najbliższy czwartek odbędzie się spotkanie w Klubie Gramofon. Jaki będzie miało charakter?
Jolanta J.: Miło będzie nam właśnie w czwartek spotkać się z darczyńcami, dzięki którym Monika ma ten nowoczesny wózek. Myślę, że to spotkanie będzie ważne przede wszystkim dla Moniki, która będzie mogła osobiście wszystkim podziękować i zaprezentować działanie wózka. Mam nadzieję, że ofiarodawcy przybędą na spotkanie. Będą mieli możliwość przede wszystkim poznać Monikę, która jest naprawdę szczególną osobą. Spotkanie będzie miało charakter przede wszystkim towarzyski. Przy okazji „tłustego czwartku” nie zabraknie pączków, oraz muzyki.
A ty Moniko jakie masz plany na przyszłość w związku z nowym wózkiem?
Monika K.: Przede wszystkim planuję wyjść do społeczeństwa, do ludzi. Dla mnie bardzo istotne jest to, żeby nie zamykać się w czterech ścianach. Każdy człowiek ma jakąś swoją misję i zadanie, więc powinien je wypełniać pośród ludzi. Na pewno nowy sprzęt bardzo mi to ułatwi. To będzie przyjemne dla mnie tak naprawdę pierwszy raz poczuć się osobą dorosłą. Osobą dojrzałą na to, żeby wyjść samemu i pozwiedzać swoje miasto w pojedynkę. Mając dwadzieścia pięć lat myślę o tym żeby trochę się usamodzielnić i stać się osobą odpowiedzialną za swoje czyny i działającą w pojedynkę. Dla mnie jest bardzo istotny fakt że mogę coś zrobić sama. Zazwyczaj nie zdajemy sobie sprawy z tego, że można nie być samodzielnym, jest to u zdrowych osób zwyczajne. Natomiast u mnie nigdy tak nie było, więc dla mnie jest wszystko takie ekscytujące, nadające poweru i energii. Poza tym chciałabym się bardziej zaangażować w proces samorealizacji siebie.
Myślisz o jakimś hobby?
Monika K.: Też ale również myślę o jakiś poważniejszych krokach. Być może o pracy. Najważniejsze jest dla mnie to, żeby mieć własne cele i je konsekwentnie realizować. Chciałabym podeprzeć się takimi ludźmi jak Pani Jola, która teraz obok mnie siedzi. Ludźmi, którzy mnie będą podbudowywać i mówić: dasz radę, zobaczysz, poradzisz sobie. Właśnie w tej chwili pozwolę sobie wszystkim bardzo podziękować za każdy gest serca, wsparcie, za wszelkie działania. Dla mnie to było nie tylko zrealizowanie mojego największego marzenia czyli mojego porsche (jak mówię na wózek) ale też poczucie że ludzie reagują, że widzą, innych pod kontem niesienia im pomocy. To mi również dodało bardzo dużo energii i bardzo dużo siły na co dzień. Widzę, że w tym społeczeństwie jestem akceptowana, że jest jakieś grono ludzi, którzy stoi za mną i mogę na nie liczyć. Jest to dla mnie fantastyczne uczucie.
Ja ze swojej strony życzę Tobie Moniko jak najwięcej sukcesów w codziennym życiu, oraz powodzenia w samorealizacji, a Pani Jolancie wiele satysfakcji z działalności społeczno – kulturalnej. Dziękuję bardzo za rozmowę.
Rozmawiała Dagmara Michalak
Monika Kik i Jolanta Jędrecka |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz